Historia |
"VITALOGY"
Pierwsze pogłoski o kolejnej, już trzeciej dużej płycie
Pearl Jam rozeszły się późną wiosną 1994. Istotnie - zespół wkrótce
wkroczył do studia. Nagrywał między innymi w Nowym Orleanie i w Seattle w
studiu grupy Heart.
14 listopada 1994 ukazał się zwiastujący album singel "Spin The Black Circle"/"Tremor Christ". Na okładce płytki wydrukowano hasło "Viva la vinyl!". Rzeczywiście - początkowo, od 22 listopada, fani mogli kupować album zatytułowany "Vitalogy" wyłącznie w wersji analogowej. I kupowali, masowo! W pierwszym tygodniu rozeszło się trzydzieści osiem tysięcy egzemplarzy "Vitalogy", co dało płycie pięćdziesiąte piąte miejsce na liście "Billboardu". Od czasu zadomowienia się kompaktu jest to pierwszy wypadek, aby album wydany w wersji tradycyjnej zawędrował tak wysoko.
Ale 1 grudnia "Vitalogy" było dostępne i w wersji kompaktowej. Tylko w pierwszym tygodniu sprzedano przeszło osiemset siedemdziesiąt siedem tysięcy egzemplarzy krążka. Oczywiście rekord. I oczywiście pierwsze miejsce na liście "Billboardu". W sumie w USA "Vitalogy" sprzedało się w pięciu, a poza Stanami w dwóch milionach egzemplarzy.
"Vitalogy" różni się i od "Ten", i od "Vs". Jest - rzec można - prowokacyjnym, wręcz buntowniczym rykiem grupy, która nie dojrzewając stała się dojrzała. Tytuł i "oprawa" płyty zostały zainspirowane dziwną książką Dr E H. Ruddicka z 1927 roku, dotyczącą zdrowia i życia wewnętrznego człowieka. Vitalogy to odpowiednik słowa określającego grupę osiemnastowiecznych znachorów, którzy wędrowali po Ameryce i leczyli ludzi tzw. siłami natury. Dlatego i longplay, i kompakt przypominają starą księgę. Okładkę zdobi wytłoczony napis "Vitalogy", a litery oczywiście są złote. W środku znajdują się fragmenty tekstów piosenek, przeróżne ryciny, zdjęcia, listy, ukryte informacje...
Powtórzmy też, że muzycy nie zrealizowali do utworów z
"Vitalogy" żadnych teledysków, i że zrezygnowali z koncertów przed
wielkimi audytoriami. Skłoniło to Charlesa Crossa z seatlle'owskiego pisma
"Kocket" do następującej refleksji: Ci ludzie lekceważą
zasady panujące w show-biznesie od lat. Być może jest to dowód na to, że owe zasady po
prostu przestały funkcjonować.
W sierpniu 1994 roku - czyli jeszcze przed wydaniem "Vitalogy" - rockowy świat obiegła wiadomość, iż z Pearl Jam wyrzucony został Dave Abbruzzese. Podobno jego światopogląd, podejście do muzyki przestały odpowiadać pozostałym członkom grupy. Dave był bardzo zaskoczony decyzją kolegów: Kompletnie jej nie rozumiem. Rozmowy o moim odejściu odbyły się bez mojego udziału. Ale muszę to wszystko zaakceptować. Pozostaje mi tylko duma, że choć przez pewien czas byłem częścią Pearl Jam. Jakoś trudno sobie wyobrazić ten zespół bez Dave'a, fantastycznego perkusisty, wkładającego w grę całą duszę i serce. No ale cóż, takie jest życie...
Wieść o wolnym miejscu za bębnami Pearl Jam uruchomiła cały łańcuch spekulacji i plotek dotyczących następcy Abbruzzese'a. Najpierw mówiło się o Dave'ie Grohlu z Nirvany (!), potem o Jacku Ironsie z Eleven, wreszcie o Joshu Freese'em z Suicidal Tendencies. Krążyła też teoria, że Pearl Jam będzie korzystał z różnych perkusistów w zależności od potrzeb. Jednak 1 i 2 października podczas benefisowego koncertu w Bridge School w kalifornijskim Mountain View - na którym obok PJ wystąpili także Neil Young, Ministry i Tom Petty - Dave'a zastępował Irons, w końcu "odkrywca" Eddiego Veddera! I po paru tygodniach zespół oficjalnie ogłosił, że nowym bębniarzem został właśnie Jack Irons. Podobno stało się tak na wniosek Veddera.